Inspiratornia

Ania i Ula. Siostry, które od 8 lat prowadzą małą rodzinną manufakturę. Jak to się stało, że osobom o tak różnych charakterach udało się wypracować relację wspólniczek, które wzajemnie się uzupełniają? Co dodaje im energii? Co potrafi je zmobilizować w trudnych chwilach? Zapraszamy do przeczytania rozmowy Anny Bichty z Fundacji Think! z przedsiębiorczyniami prowadzącymi Ministerstwo Dobrego Mydła.

Ula, zacznijmy od Ciebie. Miałaś 19 lat, gdy zaczęłaś budować własną firmę. Jak z perspektywy czasu wspominasz ten proces?

Ula: Przede wszystkim była to mieszanina nieświadomości z odrobiną szaleństwa. Nie spodziewałam się tylu formalności! Ale wydaje mi się, że spontaniczność – czyli moje „tak” na propozycję starszej siostry, która mnie do tego przedsięwzięcia zachęciła – bardzo mi pomogła, wyzwoliła energię.

Nie miałaś planu, rozpisanych kroków?

Ula: Raczej tylko pewien zamysł. Ania zadzwoniła z informacją, że pojawiły się środki do wykorzystania, ale trzeba założyć własną działalność. Ona nie mogła, bo już prowadziła firmę. Niewiele myśląc, zrobiłam pierwszy krok.

I tak działacie już 8 lat… Pytanie do Ciebie Aniu – wiedziałaś, że Ula podejmie wyzwanie?

Ania: Pochodzimy z przedsiębiorczego domu. Nasi rodzice prowadzą swój biznes już trzy dekady. Od dziecka wiemy, że własna firma wiąże się chociażby z kasą do rozliczenia, pensjami do wypłacenia, księgowością, podatkami. Rodzice nigdy nas nie wstrzymywali, wręcz potraktowali naszą decyzję jako coś bardzo naturalnego. Myślę, że ta biznesowa świadomość i wsparcie najbliższych sprawiły, że nie bałyśmy się wejść w zupełnie nieznaną branżę. Miałyśmy solidny fundament.

No właśnie. Jak to się stało, że zaczęłyście produkować mydło i kosmetyki? I to w czasie, gdy małe rodzinne marki kosmetyczne praktycznie nie istniały?

Ula: Całe życie miałam problemy skórne i odkąd pamiętam, moja rodzina szukała sposobu na to, by mi pomóc. Ciągłe wizyty u dermatologów, przeróżne smarowidła, maści... Traf chciał, że Ania, która ma wiele różnych zainteresowań, znalazła w internecie anglojęzyczny przepis na mydło do wykonania w domu. Takie mydła, sprzedawane na wagę, zaczęły się też pojawiać w sklepach. Zainteresowała się tematem, dzięki czemu podjęłyśmy się próby stworzenia dla mnie kosmetyków.

Skąd czerpałyście receptury?

Ania: Z zagranicznej prasy i mediów społecznościowych, bo w Polsce nie istniały wtedy żadne portale, ani publikacje z tym związane. Z pomocą rodziców kupowałyśmy więc na Amazonie książki z przepisami. Byłam też na szkoleniu w Wielkiej Brytanii. Później poznałyśmy brytyjskie ustawodawstwo, z którego również skorzystałyśmy w tym procesie. Bo początki w naszym kraju były trudne. Chodziłyśmy od urzędu do urzędu, przy czym nikt wtedy praktycznie nie wiedział, jak prowadzić tego typu działalność. Można powiedzieć, że przecierałyśmy szlaki. Po nas przyszedł boom na małe marki kosmetyczne. Gdy my zaczynałyśmy, wokół nas rozciągała się “pustynia”, dlatego poszukiwanie wiedzy było bardzo czasochłonne.

Wasze produkty od razu znalazły nabywców czy zdobywałyście ich stopniowo?

Ania: Rozwój Ministerstwa to przykład dobrego organicznego standardu rozwoju marki. Pierwsze mydła i produkty wytwarzałam w domu, hobbystycznie. Spotkały się z uznaniem rodziny i przyjaciół. Ta grupa zadowolonych nabywców stopniowo się rozrastała, jednak przez dłuższy czas produkty były testowane w małym gronie najbliższych mi osób. W pewnym momencie współpracowałam z kooperatywą spożywczą – one wtedy dopiero raczkowały. Gdy poczułam, że popyt przerasta moje możliwości hobbystyczne, przyszedł czas na zarejestrowanie firmy. Nie był to więc skok na głęboką wodę, ale stopniowy, organiczny wzrost.

Jak wygląda prowadzenie firmy przez dwie siostry? Dzielicie się zadaniami? Macie wspólne obszary, którymi zarządzacie?

Ula: Jest… intensywnie. Mamy zupełnie odmienne charaktery, więc szybko i naturalnie podzieliłyśmy się obowiązkami, by każda działała w sferze komfortu. Ania jest kreatywna, ma otwartą głowę, wiecznie poszukuje. Ja z kolei toleruję rutynę, czuwam nad bieżącymi sprawami, lubię jak wszystko jest poukładane.

Ania: Zbudowanie zaufania zajęło nam dłuższą chwilę. Nauczyłyśmy się nie wściubiać nosa w swoje obszary. Każda z nas szanuje niezależność i decyzje tej drugiej. Mamy też świadomość, że w różnicach tkwi potencjał. Jeśli się tego nie rozumie, nie jest łatwo tolerować osobę, która działa zupełnie inaczej. W porównaniu do Uli jestem szybka, impulsywna, działam na łapu capu… Przepracowałyśmy akceptację różnic. To nas kosztowało sporo pracy i łez, ale było warto! Gdybyśmy tego nie zrobiły, tkwiłybyśmy w stanie permanentnej awantury. Jestem z nas bardzo dumna.

A co jeszcze, poza lekcjami budowania relacji, daje Wam prowadzenie własnej firmy? Na Waszej stronie internetowej można przeczytać, że Ministerstwo to „kawałek podłogi, na którym same ustalacie warunki”.

Ula: Cenię elastyczność, możliwość bycia z dzieckiem w domu i spędzania czasu z najbliższymi. Robimy sobie czasem chociażby wypady z rodzicami. Dla mnie to bardzo ważne…

A dla Ciebie Aniu?
Nie miewam Blue Mondays. W niedzielny wieczór nie ogarnia mnie ponura myśl o pójściu do pracy w poniedziałek. Co więcej, jak tworzy się wiarygodną markę, przyciąga ona fantastyczne osoby, z którymi możemy współpracować, bo doceniają naszą pracę. Mogę realizować szalone pomysły, ryzykować, kierować się intuicją, wręcz bawić biznesem. Oczywiście są jakieś ograniczenia w postaci kwot, tabelek, etc. No i jest Ula, wspólniczka, z którą mogę skonfrontować te moje szaleństwa. Czasem muszę pogodzić się z porażką, ponieść konsekwencje nietrafionych wymysłów.

Obie podkreślacie, że ważna jest dla Was rodzina. Jak się w firmowych realiach odnajdują Miguel i Maciej, Wasi mężowie?

Też uczestniczą w biznesie. I tak jak w rodzinie, tak i w firmie – są wzloty i upadki. Jak jest sukces, to wspaniale jest móc cieszyć się nim razem, ale gdy zdarzy się awantura… to na sześć głosów. Lub więcej, bo czasem dołączają jeszcze moje dzieci…

A jak liczny jest zespół Ministerstwa?

Ula: Zatrudniamy 30 osób na umowę o pracę oraz kilku zleceniobiorców.

Ania: Nawet więcej... Pracownicy mają swoje rodziny, swoje historie, deficyty i talenty, dobre i gorsze dni. Czasem, gdy jadę do Szczecina, gdzie mamy produkcję, dystrybucję i laboratorium, czuję się częścią większej, buzującej całości.

Gdy spojrzycie na 8 lat wspólnego działania, jakie cechy pomogły Wam osiągnąć ten etap rozwoju firmy?

Ula: Weszłam w Ministerstwo kompletnie nieświadoma swoich dobrych i trudnych cech czy umiejętności. Pomógł mi test Gallupa. Okazało się, że jestem opiekuńcza. I tego się trzymam. Staram się niejako opiekować firmą, chcę być w kontakcie z każdym pracownikiem, łagodzić konflikty.

Ania: Dla mnie kluczowa jest świadomość własnych niedostatków i umiejętność budowania zespołu z niesamowitych ludzi, którzy mnie – jak puzzle – uzupełniają. Dlatego cenię osoby wręcz upierdliwe, dociekliwe, dbające o formalności – otaczam się nimi. W zespole mam niewiele kreatywnych osób. Choć oczywiście niezbędna jest płaszczyzna wspólnych wartości.

Opowiedzcie o niej? Co Was łączy, czym się kierujecie?

Ania: Jestem niewierząca. Spójny ze mną jest zestaw wartości humanistycznych. Mama zawsze nam powtarzała, byśmy zachowywały się tak, żeby nie musiała się za nas wstydzić. I to jest ten mój wewnętrzny kompas. Nie wyobrażam sobie nie płacić podatków, zatrudniać na zlecenie, a nie umowę, nie sprzątać po sobie czy robić przekręty. Taka uczciwość nas czasem spowalnia, ale daje też duży spokój w trudnych chwilach, na przykład gdy trzeba się z kimś pożegnać lub podczas kontroli Sanepidu czy Skarbówki. Wiem, że Ula mnie na tych podstawowych poziomach nie zawiedzie.

Ula: Wracam do testu Gallupa, w którym 3 na 5 głównych talentów mamy z Ulą takie same. Wśród nich jest odpowiedzialność – za zespół, produkt, markę.

Gdzie w tych wartościach jest klient?

Ula: To łączy się ze wspomnianą odpowiedzialnością za produkt. Gdy wiemy, że to, co robimy jest jakościowo dobre, komunikacja z klientem jest dużo prostsza. Wzięcie stuprocentowej odpowiedzialności i pełna transparentność to wyraz dbania o klienta. On wie, że stoi za tym prawdziwa historia dwóch sióstr, może do nas zajrzeć i zobaczyć, co robimy.

Na koniec chciałabym Was zapytać o to, jak radzicie sobie w ciągu ostatnich latach. Pandemia Was mocno dotknęła?

Ula: Podczas pandemii cały rynek kosmetyczny przeżył boom, nastąpiło szaleństwo zamówień, po którym można było się spodziewać spadku. Po trudnym, pandemicznym roku wszyscy ruszyli w plener, na normalne tory. Przygotowywałyśmy się na to. Mamy poczucie, że to będzie nie tylko trudny, ale bardzo trudny rok. Ceny idą w górę, inflacja rośnie, zmieniły się priorytety, pieniądze wydajemy na coś innego niż wcześniej.

Ania: Po ciężkich 2,5 latach przekroczyliśmy Rubikon wyczerpania. Opieramy się na sprzedaży sezonowej – dwa ostatnie miesiące roku są krytyczne, a niestety pokrywają się ze szczytem zachorowań. W listopadzie, gdy było naprawdę ciężko, zdarzały mi się napady paniki. Stabilizowała mnie wtedy Ula. Zaczęłam działać zadaniowo, zmobilizowałam się. Teraz staram się wspierać niewyspaną siostrę. Dodatkowo kontakt z uchodźcami, których dom został zbombardowany i którzy całe życie zapakowali do jednej walizki, stawia mnie do pionu. Zamiast przeglądać doniesienia z Ukrainy, działam i pomagam, by chronić głowę.

Właśnie… Czy wojna tuż obok nas mocno pokrzyżowała Wasze plany?

Ula: Jesteśmy na etapie inwestycji. Kupiłyśmy działkę, by wybudować halę produkcyjną, ale pojawia się wiele pytań, na które nie mamy odpowiedzi. Przez 8 lat pędziłyśmy, a teraz te trybiki jakby się zatrzymały. Poczucie niewiedzy, co będzie dalej, jest dołujące. Czujemy się odpowiedzialne nie tylko za najbliższych, ale również za pracowników z ich rodzinami. Mamy poczucie, że decyzja, jaką podejmiemy, będzie rezonowała na wszystkich. Na szczęście mamy też siebie, a to jest bezcenne!

 

 

Ania Bieluń - Rocznik 86'. Córka Anny i Wiesława, siostra Urszuli, żona Miguela, matka Olafa. Była studentka psychologii klinicznej, z zawodu dziennikarka i fotograf. Przemądrzała i uparta. W firmie zajmuje się liczbami, papierami, generowaniem miliarda pomysłów na minutę, budzeniem reszty załogi telefonami w środku nocy, odpowiadaniem na maile i współpracą ze wszystkimi, którzy chcą z nią współpracować. Prywatnie realizuje model "matka obecna" co przypłaca pracą po nocach i wiecznym niewyspaniem. w wolnych chwilach chadza do kina, pisze mydlane receptury i podróżuje w poszukiwaniu dobrego jedzenia.

Ula Ośmiałowska - Rocznik 94'. Córka Anny i Wiesława, siostra Anny, żona Macieja. Tancerka, studentka zachodniopomorskiego uniwersytetu technologicznego na wydziale architektury, najmłodsza znana nam bizneswoman (zakładając Ministerstwo miała lat 19). Mówi niewiele, ale bezkompromisowo zarządza pracownią, odpowiadając za proces wytwórczy i wysyłkowy ministerialnych przyjemności. W pracy ceni spokój, możliwość odtwarzania ulubionej muzyki i to, że nikt się jej nie wtrąca (oraz fakt, że czasem można rzucić wszystko i pojechać po czekoladę). Profesjonalnie opanowuje chaos generowany przez Anię i nie ustaje w staraniach opuszczania pracowni przed 18:00 (o czym wszystkim opowiada i czego nigdy nie robi). W wolnych chwilach rysuje, biega i śpiewa na głos.