Facebook w pigułce

Facebook w naszej części świata (Chiny i Rosja to co innego…) jest najpopularniejszym programem społecznościowym. Miał, ma lub będzie go miał prawie każdy człowiek chcący pozostać w sieciowym kontakcie z przyjaciółmi.

Oczywiście możemy używać innych komunikatorów, lepiej chronionych, o innych funkcjach, ale są znacznie mniej popularne, trudniejsze w obsłudze no i nie mają jednej cechy: Facebook jako agregator treści jest niezrównany – profile osób prywatnych są tak samo dostępne jak profile instytucjonalne, prasowe czy medialne. Wszystkie możemy zaprenumerować („polubić”), wybierając strumień treści, który ma znaleźć się na naszym ekranie zwanym tutaj wallem („ścianą”). Po tym jednoklikalnym akcie prenumeraty bez dodatkowych problemów dostajemy aktualne informacje publikowane na polubionych „ścianach”. Po założeniu własnego konta na Facebooku, wybraniu hasła, wstawieniu zdjęcia lub wybraniu awatara otrzymujemy społecznościowe życie. I tyle – ale to dopiero początek.

Apetyt rośnie w miarę…

Po odkryciu, że dostajemy mnóstwo informacji, które można udostępniać („szerować”), zaczynamy budować własną bazę osób, którym można je przesłać – to „znajomi”. Znajomym można zostać wyłącznie po zgodzie obu stron na spięcie profili – i wcale to nie oznacza, że znamy drugą osobę w świecie realnym. W zasadzie nie mamy nawet pewności, że jest to faktycznie żywa osoba a nie bot (program komputerowy). Do „znajomych” dodawajmy tylko faktycznie znajomych – będą oni widzieć wszystkie udostępniane przez nas treści, a ich komentarze będą obciążać nasze konto. No chyba że zajmiemy się czymś, czym w zasadzie nikt się nigdy na początku nie zajmuje – ustawieniami prywatności profilu. Tam można zaplanować dystrybucję treści – mogą być widoczne tylko dla niektórych, ba!, mogą być widoczne wyłącznie dla wskazanych osób, grup osób lub w ogóle niewidoczne. Oczywiście dla zespołu Facebooka są jednak widoczne ZAWSZE – i o tym warto pamiętać.

Wizerunek to skarb!

Wszystko, co publikujemy w mediach społecznościowych (wszak wraz z kontem Facebooka zaczynamy używać Messengera, łączymy się z Instagramem, wpinamy Snapchat i WhatsApp, korzystamy z kont innych programów poprzez logowanie przez Facebooka – bo to szybkie i łatwe!) jest zbierane, łączone ze sobą, przypinane do naszego IP, numeru telefonu, maila, adresu zamieszkania czy innych danych jednoznacznie nas identyfikujących. Wszystko, co piszemy jest poddawane analizie składniowej, a nasze rozmowy wideo nagrywane „w celu automatycznego uczenia się języków przez programy używające głosu jako interfejsu użytkownika”. Używanie map Google pozwala na zapisanie naszej aktywności z oznaczeniem miejsc pobytu i nawyków życiowych. Wszystkie dane spięte razem pozwalają na stworzenie bardzo dokładnego profilu sieciowego potrzebnego np. przy personalizacji reklam, produktów ale i… przekazów wyborczych. Zbiory takich danych nazywane „Big Data” są przedmiotem handlu Google, Amazon i Facebooka – największych operatorów danych na świecie (z wyjątkiem Chin i Rosji oczywiście…), a klientami są firmy zainteresowane konkretnymi, sprofilowanymi osobami, do których kierują swoją ofertę.

Warto pamiętać, że WSZYSTKO, co publikujemy określa nas w Sieci, która – jak wiadomo – nigdy niczego nie zapomina. Zdjęcia, słowa, nasze wpisy czy udostępniane posty naszych znajomych wpływają na to, jak „widzi” nas Sieć (dokładniej: jak widzą nas algorytmy personalizujące) już na zawsze – bo zawsze będzie można przy odrobinie zachodu lub pomocy wyspecjalizowanej firmy znaleźć nasz „sieciowy ślad” – taki biały wywiad z treści, które sami opublikowaliśmy.

Co wiesz o komunikacji? Sprawdź się w naszym Quizie!

Przeczytaj także:

Dlaczego warto łączyć się w grupy na Facebooku?

Internetowy savoir-vivre